Wczoraj w telewizji usłyszałam, że bożonarodzeniowe drzewko musi być obowiązkowo ekologiczne. A ponoć ekologiczne jest zarówno sztuczne (!?) jak i żywe. Choć żywe, a kradzione eko nie jest już.
Dziś Święta błyszczą tysiącem barwnych lampek. Są odrobinę kiczowate, może nieco nadmuchane i zawsze zabiegane. Raz czerwone, raz niebieskie. Za rok złote. A białe totalnie faux pas. Na blogach mnożą się wigilijne potrawy. Pięknie pachną ciasta, pierniki. Jest w tej nucie i cynamon i goździki, są mandarynki. Zapachy mieszają się. Miejsca gdzie jeszcze przed 1 listopada próbuje się wtłoczyć w nas – na siłę – świąteczną „atmosferę” nie są w mniejszości.
A ja tak nie chcę. I podświadomie buntuję się.
Przez głowę przenikają wspomnienia czasów kiedy tej otoczki nie było. A Boże Narodzenie przeżywało się w skupieniu i zadumie. Przy dźwiękach rodzinnie śpiewanych kolęd. Z obowiązkową Pasterką o północy. Śniegiem skrzypiącym pod butami i poczuciem dobrze obranego kierunku w życiu. Był skromnie zastawiony stół. I potraw było 12.
W Wigilię od rana stałym gościem był głód. I fajne uczucie, że czeka się na coś.
Że warto.
….
(w kolejności podawania):
- opłatek (wspólna modlitwa oraz życzenia)
- obowiązkowo: zupa grzybowa z prawdziwków z makaronem
- karp smażony
- chleb
- kompot z suszu
- pierogi z kapustą i grzybami
- kapusta z grzybami
- fasola z kapustą (lub zamiennie groch z kapustą jeśli potrawę przygotowuje moja mama)
- ryba po grecku
- śledź w śmietanie z jabłkiem
- śledzie w oleju korzennym
- kutia
oraz maści wszelakiej:
- ciasteczka, pierniczki, suszone owoce, orzechy
Na stole oczywiście wśród potraw goszczą najróżniejsze nowości, nie na tyle jednak rewelacyjne aby stały się tradycją 🙂
A jak jest u Was?