Dotrwałam do ostatniego dnia zabawy. Uff.
Z jednej strony czuję ulgę, bo sumiennie wpasowałam się w narzuconą tematykę, z drugiej – na prawdę milo się przy tym bawiłam. Dużo radości dostarczał mi także blog Kulki, gdzie mogłam wpisy na bieżąco porównywać, no i czasami pośmiać się z jej kuchennych perypetii (oczywiście w duchu).
No to czas zakończyć dzień 30 – potrawą, która jest taka jak JA.
Przychodzi mi do głowy tylko jedna rzecz – parówka (Ha!). Jedni ją uwielbiają. I Ci są jej wierni zawsze. Dla innych będzie parówka jadłem wręcz niestrawnym i niejadalnym z racji tego co w sobie zawiera. No więc mnie się albo lubi albo nie. I rzecz to wiadoma od razu.
Parówkę można zjeść po prostu – z wody, na śniadanie z kanapką musztardą/keczupem lub chrzanem albo na jej bazie przygotować co najmniej sto wymyślnych dań od zapiekanek poczynając, poprzez nieśmiertelne hot-dogi, na sałatkach kończąc. Jestem więc taka jak ONA, najczęściej prosta ale nie zawsze prostolinijna. Czasami ubrana w warstwę ochronną odstraszam lub przyciągam zależnie od zamierzonego efektu. Nie staram się być na piedestale. Jestem zwyczajna. Po prostu.