Rabarbarowe szaleństwo ogarnęło mnie. Kupiłam pęk pięknego rabarbaru i zgodnie z zapowiedzią próbuję rabarbarowe przepisy.
Na pierwszy ogień poszedł ten. Niestety, w trakcie robienia ciasta, coś mi w nim nie pasowało. Miało być lekkie i kruche, a u mnie w surowym cieście przeważało zdecydowanie masło 🙁
Wiele kruchych ciast w życiu robiłam więc intuicja mnie nie zawiodła. Pokombinowałam a rezultat przeszedł najśmielsze oczekiwania 🙂
A teraz po kolei.
1 cukier waniliowy
Dodatkowo:
bułka tarta do wysypania formy +odrobina masła
forma porcelanowa do tart
garść migdałowych płatków i garść mąki do kruszonki
Ciasto zarabiałam ręcznie – łącząc w misce wszystkie składniki. Ciasto chłodziłam około 1h w lodówce – zawinięte w woreczek foliowy.
2 szczypty cynamonu
Rabarbar posypałam cukrem, odstawiłam do czasu aż puścił sok. Przesmażyłam na patelni na maśle do momentu kiedy zrobił się miękki – wyglądem odrobinę przypominał rabarbarowa marmoladę 😉 dodałam cynamon. Odsączyłam masę na sitku.
Piekarnik rozgrzałam do 190 stopni z termoobiegiem. I kilka słów wyjaśnienia – moja forma porcelanowa jest bardzo gruba,zazwyczaj ciasto gorzej w niej rośnie. Dlatego wydawało mi się, że nieco wyższa temperatura w piekarniku będzie odpowiednia. Intuicja kolejny raz mnie nie zawiodła. Jeśli jednak macie cieniutką formę do tart – np. teflonową wystarczy piekarnik nastawić na180 stopni.
Dno i boki formy wysmarowałam masłem i posypałam bułką tartą.
2/3 ciasta rozłożyłam na dnie i bokach – prawie jak na klasyczną tartę, z tą jednak różnicą że absolutnie nie przejmowałam się brzegami. Spód podpiekłam przez 10 minut w piekarniku. Formę po tym czasie wyjęłam, wyłożyłam masę rabarbarową.
Pozostałą 1/3 część ciasta połączyłam z garścią mąki i garścią migdałowych płatków. Starłam na tarce na masę rabarbarową.
Formę włożyłam do piekarnika. Piekłam 25 minut, po zrumienieniu wierzchu (jakieś 15-18 minut) ciasto przykryłam folią aluminiową nie zmniejszając temperatury lecz wyłączając termoobieg.
Podawałam lekko ciepłe.
Tarta wzbudziła sensację. Dodam, że zniknęła w mgnieniu oka – co u mojej nastolatki jest rzeczą raczej niespotykaną 😉