Były też bunkry, przypominające o – nie tak przecież odległej – historii kraju. Ciekawe jak ludzie potrafią adaptować się do zmieniających się warunków życia – bunkry gdzieniegdzie zamieniono na małe składy wina lub przydomowe komórki, obwieszając je kwietnikami i malując w wesołe kolory. Niektóre pozostawiono własnemu losowi. I właśnie ta milcząca groza, obracających się w ruinę bunkrów, wisiała gdzieś na obrzeżu mojej świadomości.
Jadąc na nasze albańskie wakacje wybraliśmy z premedytacją Adriatyk, po drodze zatrzymaliśmy się nad przepięknym Jeziorem Ochrydzkim, po jego macedońskiej stronie. O samej Macedonii, której nie sposób pominąć, napiszę w następnych odsłonach.
Podróż minęła nam bez większych niespodzianek, choć przyznać muszę, że nie do końca pojęłam „albański styl jazdy samochodem”. Poruszaliśmy się po głównych drogach, przecinając Podgradec ,Elbasan, Tiranę aż po Shkodër. Udało się nam przejechać nowo otwartym kawałkiem autostrady do Tirany (słowo udało się użyłam z premedytacją). W pewnym momencie, bez żadnego ostrzeżenia, owa autostrada zakręca pod kątem 90 stopni, co przy prędkości 120 km/h stanowi pewne wyzwanie. Po drogach porusza się wciąż dużo starych mercedesów, ale spotkałam też bardziej wypasione audi i bmw niż bywają na warszawskich Kabatach.
O! ciekawe dla kierowcy doświadczenie zdobyć można w większych miastach, gdzie występują tzw. ronda. Ruch, wbrew pozorom, nie odbywa się zgodnie z kierunkiem ustalonym w innych krajach europejskich, a jest wynikiem całkowitej przypadkowości. Jeśli albański kierowca uzna np. że łatwiej, szybciej itp. pokona rondo 'pod prąd’, to oczywiście tak robi. Na rondzie/ skrzyżowaniu świetnie się plotkuje (np. w kilkuosobowych grupach pieszych), albo plotkuje się z kierowcą zatrzymując cały ruch na ulicy, rowerzyści jadą z uśmiechem również pod prąd, uliczka ze znakiem 'zakaz wjazdu’ nie stanowi żadnej przeszkody, a piesi przechodzą przez rondo i ulice w najdogodniejszym dla siebie miejscu.
Są też bardzo intersujące pojazdy przypominające skrzyżowanie roweru z przyczepką, jednak napędzane jak motorynka -silnikiem. Jedzie potem takie „cuś” np. po autostradzie w przyczepce przewożąc żonę, dzieciaki 🙂
Są też wszechobecne krowy, które spacerują po drogach bez dozoru kogokolwiek. O krowach informują nas odpowiednie znaki drogowe, więc niby czemu mielibyśmy się dziwić? 🙂
Czego w Albanii nie należy robić? Zdecydowanie zbaczać z dróg krajowych jeśli posiada się zwykły samochód, a nie z napędem 4×4. Asfalt kończy się po 100 metrach, potem dziury, kamienie, niby nic szczególnego, a potem… Nam przytrafiła się droga wiodąca przez środek cmentarza. Serio!
Lavazh.
Jedyne albańskie słowo, które zapamiętałam. Lavazh to sposób na życie, na drobny biznes, na wszechogarniająca nudę. Ręczne myjnie samochodowe z niewielkim karcherem. Często pod napisem LAVAZH stoi wyłącznie rozpadające się krzesło i ten karcher. Niekiedy stoją 10-letni chłopcy, niekiedy dorośli faceci. Ale bywają też wypasione Lavazh extra 😉 Nieomieszkaliśmy rzecz jasna, z takiej myjni skorzystać. Stacje benzynowe również miały bardzo ciekawy klimat 🙂
A plaża? Tak, dotarliśmy szczęśliwie w tej mojej opowieści do plaży. Nie potrafię znaleźć choćby jednego minusa, którym mogłabym wypoczynek nad Adriatykiem obciążyć. Piękna, piaszczysta, bez tłumów. Do tego z toaletą, barem, prysznicami.
Szłam kawałek dalej i trafiałam na pasące się krowy, wysypisko śmieci – co dziwne bez karaluchów, śmierdzących fetorów, czegokolwiek co mogłoby odstraszać. To co napisałam, to nie zarzut, po prostu fakt, który przyjmowałam równie łatwo jak to że, po niebie płyną kłębiaste chmury, a woda w morzu jest ciepła.
Dla porównania na pięknej gdyńskiej plaży, którą odwiedziłam miesiąc później przy okazji Herbalife Triathlonu gdzie startował mąż, pasek upstrzony był petami po slimach, kapslami od piwa, kawałkami rozbitego szkła. Polska Tragedia, przez wielkie T.
I kontrast – Albania; tam piasek na zagospodarowanej plaży jest codziennie sprzątany. W zasadzie, można byłoby na upartego, przyczepić do wyłącznie jego temperatury, gdyż bez klapek nie dało się dobiec z leżaka do brzegu. 🙂
Czymże byłby wpis do bloga, jeśli pominęłabym jedzenie? Zdecydowanie zostałam fanka burka (burku?) ze szpinakiem.