Nie wiem jak słowami opisać cuda, które widziałam w Mercado Central. To, co ujrzałam krążąc z aparatem między poszczególnymi straganami, przywoływało na mojej twarzy na przemian uśmiech albo zdziwienie. W części mięsnej królowały szynki parmeńskie i lokalne kiełbaski – w ilości odmian dla mnie niewyobrażalnej; w części warzywnej kolorowe stosy pedantycznie ułożonych warzyw i owoców. Lokalna odmiany pomarańczy, o krwistym zabarwieniu miąższu, daje na prawdę pyszny sok. To tu w Walencji spotkać można ponoć są najlepsze w Hiszpanii odmianami truskawek. Umyte owoce można kupić w małych kubeczkach – na raz, na ząb. Dostępne są w całości albo – jeśli ktoś woli – do picia, zmiksowane. Świeże zioła, błyszczące oliwki, suszone ryby do piwa, albo zwisające kałamarnice – to nadal część ogólna. Wszędzie wystawiono miseczki z przysmakami do spróbowania, a ja krążąc między straganami – i będąc bez śniadania! (7 rano), jestem w stanie napełnić swój brzuch. Trafiam także stoisko z rewelacyjną kawą i pysznymi ciastkami oraz śniadaniowymi przekąskami. Urzekają mnie wszelakiego rodzaju tarty i quiche – od czysto warzywnych, z których uśmiechają się do mnie i szpinak i fasolki, po mięsne z chorizo lub szynką. Tu zaglądają stali bywalcy – witani z uśmiechem, po imieniu – przez obsługującego kawiarkę baristę. Stoiska mięsne także rzucają mnie na kolana; mięso jest soczyste i świeże; można kupić gotowe – ukształtowane już kotleciki do lokalnych tapas i burgerów. Jednak największe wrażenie wywiera na mnie część rybna.
Zresztą oceńcie sami. A! jeszcze jedno sprzedawcy na prawdę kochają swoją pracę, zdjęcia robiłam z ukrycia, długim obiektywem.