New York – i ja w Ameryce

New York

Wow! Byłam tam. W mieście marzeń. Od czego zacząć opowieść? W głowie pełno obrazów, a na laptopie z tysiąc zdjęć. Cudowne wspomnienia. Chciałabym je zebrać ale i pomieszać tak, by kiedyś – na późną starość i za-przyszłe pokolenia nadal były barwne. By nie przykrył ich kurz zapomnienia. By żyły poza czasem. Minie kolejnych tysiąc jesieni i każda będzie inna. Moja jesień roku 2018 była pełna lata. Które trwało i trwało, wcale nie chcąc odejść. Odnajdywałam je w kwitnących poziomkach schowanych w balkonowej doniczce. W słodkich malinach dojrzewających nieustannie; zrywanych o rześkim poranku i podrzucanych do miseczki mleka Julci. W promieniach ciepłego słońca, do którego się uśmiechałam stojąc na przystanku. Podróż wydawała się jakże daleka i nierealna. Ale nadeszła. Jak wszystko co nieuniknione. Zapukała cichutko i lekko nieśmiało.

Zanim jednak znalazłam się na pokładzie samolotu lecąc przez Paryż do Nowego Yorku, na warszawskim Okęciu wydarzyło się coś niezwykłego. Coś, co sprawiło, że bardzo spokojnie wkroczyłam w tę podróż-przygodę życia.

Na przekór temu, co nie musi i nie powinno, a jednak jest złe i dołujące (czyt. moja praca, a może tylko lub aż ludzie w niej) – moja baśniowa wyprawa tak właśnie się rozpoczęła.

New York

To miasto Inspiruje, zachwyca, porywa, tętni życiem. Jest pełne barw. Dopasowuje swe piękno do pory dnia.


Mnie zachwycił nocny widok na Long Island.
Jechałyśmy z lotniska do hotelu taksówką (oczywiście żółtą) i nagle wyrosły nad nami niesamowite wieżowce…

Wieczorny, spokojny spacer po Central Parku.

Zachód słońca oglądanym z wieży Empire State Building.

Architektura. Detale. Przestrzeń. Chłonęłam to miasto jak gąbka. Bez chwili wytchnienia, by nabrać go więcej i więcej. Na zapas. Jak dziecko, które znajduje tabliczkę słodkiej czekolady – tak ja pożerałam Nowy Jork. Całą sobą. Byłam spragnionym wędrowcem docierającym do oazy.

New York w pigułce – posłuchaj i popatrz, bo ja go tak właśnie widzę (klik):

A teraz wyleję wiadro zimnej wody:

Na pewno należy się do podróży przygotować. I nie jest prawdą, że STANY SĄ TANIE. Człowieku otrząśnij się – to nadal przelicznik oscylujący gdzieś w pobliżu 3,75 w stosunku do polskiej złotówki. Lepiej przyjąć, że wszystko kosztuje tam razy 4. Do tego dolicz podatek (ukryty – bo nie widzisz go w cenach na półkach sklepowych) oraz napiwek. I nie – napiwek nie wynosi 10 procent. Masz te 10 procent w głowie, bo przecież tak łatwiej policzyć. Bo tyle z reguły zostawiasz (jeśli zostawiasz) w PL. A tu – proszę życzą sobie obywatele USA 15, a jeszcze lepiej 18 procent.
Płacz i płać (czyli pp).

Na początek za samolot, no wydatek spory – ale zapewniam, że warto zainwestować w wygodne siedzenia (ha! nadal zgodnie z maksymą pp). W końcu lecisz przez ocean ładnych parę godzin. Zdążysz obejrzeć ze dwa filmy i się przespać. Do tego nakarmią cię, napoją, dadzą koc i poduszkę, a nawet słuchawki. No, nie daj Bóg dojdzie ci lot krajowy (u mnie American Airlaines) – zapłacisz jak za zboże, wyboru nie ma. BA! sam bagaż kosztuje 25$ extra.

Przed wyjazdem koniecznie załóż konto w banku, który wyda ci kartę walutową obsługiwaną w stanach (!). Opcji takiej nie wybieraj w banku … (a to już na priv, żeby mnie ktoś nie pozwał). Będziesz dziękował mi w miejscach, w których akceptują wyłącznie karty (np. Empire State Building).

Hotel jest równie istotny, ale ceny cię zdołują. Ja, po dole jaki załapałam na początku przeszukiwania Bookingu, zdecydowałam się postępować zgodnie z kolejną [złotą] maksymą: raz się żyje 😉 No i to tyle w kwestii noclegu – wybierzesz i tak taki, na jaki cię NIE stać. Bo przecież nie znajdziesz nic w cenie 60 pln za dobę (ach, pamiętaj – jest jeszcze ten cholerny tip i podatek). Znaczenie ma natomiast położenie hotelu – szukaj wyłącznie blisko metra. Tak, na pewno będziesz z niego (tzn. z metra) korzystał. Pobierz na telefon aplikację (np. NYC Subway) – uratuje cię w sytuacjach niespodziewanych. Zwróć uwagę, że na ulicy przy wejściu do metra stoją słupy wyglądające jak reklamy. To bezcenne miejsca z bezpłatnym dostępem do wi-fi. Niech cię nie kusi inne korzystanie z sieci (przyjmij, że dane komórkowe po prostu nie istnieją!). USA to nie UE!

Pewnie w tym momencie zadajesz sobie pytanie: jakim cudem ona w ogóle do Stanów dotarła 😉

No, ja też się dziwię 🙂

Lekki problem możesz mieć z ładowaniem telefonu. Mój hotel akurat miał i wydawał (za kaucją) przejściówki do kontaktu, ale lepiej pomyśleć o tym przed wyjazdem. Samych starań o wizę nie będę poruszać, trzeba przez to przejść i już. Zresztą, moje rozmowy w ambasadzie były fajne. A na lotnisku, po wylądowaniu – oficer emigracyjny zbaraniał, bo na pytanie po co do Stanów, bez wahania odpowiedziałam „na wesele” 🙂 Co zresztą było najczystszą prawdą 🙂

To tyle tytułem lodowatej wody. Reszta jak w opisie na początku: Inspirująco (przez duże I) i fantastycznie.

Co warto? Na pewno rozplanować zwiedzanie. I nie tracić czasu na bezsensowne połączenia – czyli miotanie się z jednego skrajnie położonego punktu do innego. Moim priorytetem była np. MoMa czyli The Museum of Modern Art. Warto zwrócić uwagę, że MoMa ma dwie lokalizacje na Manhattanie i w Queens. To drugie było niestety zamknięte. I pierwszy dzień zwiedzania kręcił się wokół niej i słynnej Piątej Alei.

Wymarzona MoMa

A na deser słynny Rockefeller Center30 Rockefeller Plaza New York, NY, z nader ciekawym wprowadzeniem do historii tego miejsca. Z 70 piętra tarasu widokowego o nazwie Top of the Rock ® podziwiałyśmy z Miśką 360-stopniową panoramę miasta (dostępne są wewnętrzne i zewnętrzne tarasy widokowe). Cena biletu to $36.00 plus Tax $3.20 (czyli ok. 40 baksów za dorosłą osobę).

Jedzenie:

koniecznie Chickfil-A, kultowe jedzenie od 964 roku. Coś na kształt znanego KFC.

„America runs on Dunkin ” więc koniecznie Dunkin’Donuts – czyli ulubiona amerykańska sieciówka z kawą i pączkami, ale nie tylko.

Koniecznie hot-dog z ulicznego straganu.

I dla odmiany coś organicznego, np. z kolejnej sieciówki o nazwie  Pret A Manger (w skrócie PRET), gdzie masz wybór pomiędzy świeżo przygotowanym jedzeniem i ekologiczną kawą. Niestety drogo.

Kolejne dni upływały za szybko. Przygoda w Muzeum matematyki, szczyt świata podziwiany z Obserwatorium na 102. piętrze Empire State building, nocny klub jazzowy, mosty, zwyczajne życie, nowojorskie ulice, przechodnie i ja… i ta nierzeczywistość.

 

A!, jest jeszcze jedno miejsce, które polecam szczególnie – Westfield World Trade Center: 185 Greenwich St, New York, NY 10007.

Nie traćcie tam przypadkiem czasu na sklepy, ten warto poświęcić wyłącznie architekturze budynku.

Westfield World Trade Center

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *