Chyba nie ma piękniejszej pory roku niż wiosna. Nie ta wczesna, dopiero co budząca się do życia pierwiosnkami i marcową pogodą, ale ta właściwa – gdy grzeje mocno słońce, kwitną drzewa, a do domu wpada znienacka zapach wieczornego lasu i mokrego igliwia.
Słoneczne, wiosenne poranki najchętniej spędzam na balkonie – zazwyczaj pijąc kawę z mocno spienionym mlekiem. Albo tak jak dzisiaj – smakując świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy. Pomarańcze muszą być koniecznie z lodówki, aby napój miał lodowaty posmak. Do tego zeskrobany miąższ przełożony do niewielkiego puzderka – miseczki. Twarz wystawiam na słońce i jest tylko ta chwila. Która trwa.
To nic, że tata w szpitalu – odsuwam ciemne myśli na bok. Na chwilę zapominam, że już za chwilę nos wypełni mi zapach szpitalnych lekarstw, że położne mogą być niemiłe, że lekarz wcale się do mnie nie uśmiechnie, że będzie mi po prostu po prostu przez chwilę ciężko, ale zniosę to cierpliwie, aby usłyszeć pierwszy krzyk mojego maluszka.
A potem pokażę dziecku
że jest balkon
i słońce
i ten sok utrwalony na zdjęciu
i chwila, która właśnie minęła