Dzień 25 zabawy blogowej przypadł na drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia. Temat zabawy doskonale pasuje więc do pory.
A moja ulubiona potrawa świąteczna? To kutia. Oprócz karpia, który zdecydowanie jest numerem jeden wśród wigilijnych dań, największym sentymentem darzę właśnie tą słodką i mało znaną potrawę.
Na wigilijnym stole pojawia się za sprawą mojego dziadka – a właściwie historii związanej z jej podawaniem. Dziadek mieszkał przed wojną pod Lwowem. W jego rodzinnym dom z roku na rok kultywowana była tradycja rzucania kutią o powałę przedsionka. Jeśli kutia zatrzymała się na suficie, kolejny rok miał być wedle wróżby pomyślny i obfitujący w dobre wydarzenia. Kutia która do sufitu się nie przykleiła, jak łatwo można się domyślić, zwiastowała rok niepomyślny.
Takim oto sposobem kutia zagościła na wigilijnym stole mojego domu. O sufit jej oczywiście nie rzucam, ale przygotowując ją zawsze wspominam tamtą starą opowieść.
Dzień wcześniej przepłukać ziarna pszenicy na sitku bieżącą zimną wodą, następnie pszenicę przełożyć do garnka i zalać zimna wodą jakieś 2 cm ponad powierzchnię ziaren. Zostawić na noc. Rano zlać wodę znad pszenicy, uzupełnić świeżą wodą, zagotować. Gotujemy do miękkości ziaren – często mieszając. Namoczona pszenica nie gotuje się długo – wystarczy jej jakieś 20, 30 minut.
Po wystudzeniu mieszamy ja z makiem, bakaliami i miodem. Podajemy na wigilijnym stole ozdobioną np. połówkami obranego orzecha.