Mieliśmy na nią 'chęć' już 2 lata temu. Jednak niezbyt uważnie
przyłożyłam się do lektury, a w głowie tkwił zakotwiczony stereotyp, że
niebezpiecznie. W tym roku lekturę odrobiłam, a po długich naradach
wyznaczyliśmy trasę przejazdu i 'bezpieczne' miejsce docelowe, bo jak
pamiętacie podróżuję z trójką dzieci ( 2-ka nastolatków i pięciolatka).
No i Albanią się zachwyciłam. Jest wymarzona, ale jeszcze tylko przez
chwilę. Zanim zbudują kolejne apartamentowce i hotele przy plażach. Tak
naprawdę, to chyba ostatni moment by odkryć Albanię, przed
najazdem setek tysięcy turystów. Co zachwyciło? Pogoda ludzi. Piękno
krajobrazu. Wjeżdżając od strony Macedonii ujrzeliśmy masywne szczyty
gór, które przecinała kolej rodem z Dzikiego Zachodu, tyle że w ruinie,
rdzewiejąca, nieużywana. Gdyby tak można przywrócić jej życie ...
Były też bunkry, przypominające o - nie tak przecież odległej -
historii kraju. Ciekawe jak ludzie potrafią adaptować się do
zmieniających się warunków życia - bunkry gdzieniegdzie zamieniono na
małe składy wina lub przydomowe komórki, obwieszając je kwietnikami i
malując w wesołe kolory. Niektóre pozostawiono własnemu losowi. I
właśnie ta milcząca groza, obracających się w ruinę bunkrów, wisiała
gdzieś na obrzeżu mojej świadomości.
Jadąc na nasze albańskie wakacje wybraliśmy z premedytacją Adriatyk, po drodze zatrzymaliśmy się nad przepięknym
Jeziorem Ochrydzkim, po jego macedońskiej stronie. O samej Macedonii, której nie sposób pominąć, napiszę w następnych odsłonach.
Podróż minęła nam bez większych niespodzianek, choć przyznać muszę, że
nie do końca pojęłam "albański styl jazdy samochodem". Poruszaliśmy się
po głównych drogach, przecinając Podgradec ,Elbasan, Tiranę aż po
Shkodër. Udało się nam przejechać nowo otwartym kawałkiem autostrady do
Tirany (słowo
udało się użyłam z premedytacją). W pewnym
momencie, bez żadnego ostrzeżenia, owa autostrada zakręca pod kątem 90
stopni, co przy prędkości 120 km/h stanowi pewne wyzwanie. Po drogach
porusza się wciąż dużo starych mercedesów, ale spotkałam też bardziej
wypasione audi i bmw niż bywają na warszawskich Kabatach.
O! ciekawe dla kierowcy doświadczenie zdobyć można w większych miastach,
gdzie występują tzw. ronda. Ruch, wbrew pozorom, nie odbywa się zgodnie
z kierunkiem ustalonym w innych krajach europejskich, a jest wynikiem
całkowitej przypadkowości. Jeśli albański kierowca uzna np. że łatwiej,
szybciej itp. pokona rondo 'pod prąd', to oczywiście tak robi. Na
rondzie/ skrzyżowaniu świetnie się plotkuje (np. w kilkuosobowych
grupach pieszych), albo plotkuje się z kierowcą zatrzymując cały ruch na
ulicy, rowerzyści jadą z uśmiechem również pod prąd, uliczka ze znakiem
'zakaz wjazdu' nie stanowi żadnej przeszkody, a piesi przechodzą przez
rondo i ulice w najdogodniejszym dla siebie miejscu.
Są też bardzo intersujące pojazdy przypominające skrzyżowanie roweru z
przyczepką, jednak napędzane jak motorynka -silnikiem. Jedzie potem
takie "cuś" np. po autostradzie w przyczepce przewożąc żonę, dzieciaki
:)
Są też wszechobecne krowy, które spacerują po drogach bez dozoru
kogokolwiek. O krowach informują nas odpowiednie znaki drogowe, więc
niby czemu mielibyśmy się dziwić? :)
Czego w Albanii nie należy robić? Zdecydowanie zbaczać z dróg krajowych
jeśli posiada się zwykły samochód, a nie z napędem 4x4. Asfalt kończy
się po 100 metrach, potem dziury, kamienie, niby nic szczególnego, a
potem... Nam przytrafiła się droga wiodąca przez środek cmentarza.
Serio!
Lavazh.
Jedyne albańskie słowo, które zapamiętałam.
Lavazh to sposób na
życie, na drobny biznes, na wszechogarniająca nudę. Ręczne myjnie
samochodowe z niewielkim karcherem. Często pod napisem LAVAZH stoi
wyłącznie rozpadające się krzesło i ten karcher. Niekiedy stoją 10-letni
chłopcy, niekiedy dorośli faceci. Ale bywają też wypasione
Lavazh extra ;) Nieomieszkaliśmy rzecz jasna, z takiej myjni skorzystać. Stacje benzynowe również miały bardzo ciekawy klimat :)
A plaża? Tak, dotarliśmy szczęśliwie w tej mojej opowieści do plaży. Nie
potrafię znaleźć choćby jednego minusa, którym mogłabym wypoczynek nad
Adriatykiem obciążyć. Piękna, piaszczysta, bez tłumów. Do tego z
toaletą, barem, prysznicami.
Jeśli jednak ktoś nie ma ochoty płacić za leżak, rozkłada się tuz obok. Piasku jest dużo, wystarczy dla wszystkich.
Szłam kawałek dalej i trafiałam na pasące się krowy, wysypisko śmieci -
co dziwne bez karaluchów, śmierdzących fetorów, czegokolwiek co mogłoby
odstraszać. To co napisałam, to nie zarzut, po prostu fakt, który
przyjmowałam równie łatwo jak to że, po niebie płyną kłębiaste chmury, a
woda w morzu jest ciepła.
Dla porównania na pięknej gdyńskiej plaży, którą odwiedziłam miesiąc
później przy okazji Herbalife Triathlonu gdzie startował mąż, pasek
upstrzony był petami po slimach, kapslami od piwa, kawałkami rozbitego
szkła. Polska Tragedia, przez wielkie T.
I kontrast - Albania; tam piasek na zagospodarowanej plaży jest
codziennie sprzątany. W zasadzie, można byłoby na upartego, przyczepić
do wyłącznie jego temperatury, gdyż bez klapek nie dało się dobiec z
leżaka do brzegu. :)
Czymże byłby wpis do bloga, jeśli pominęłabym jedzenie? Zdecydowanie zostałam fanka burka (burku?) ze szpinakiem.